Baby, you've played my heart
but the way that you've played it was art
Siedzimy
całą trójką przed telewizorem. Grzeję stópki pod nogami Zbyszka, łapki ocieplam
sobie kubkiem z gorącą herbatą natomiast z Misia zrobiłam sobie podpórkę dla
moich plecków. Jest cicho, spokojnie, o nic się nie spieramy. Dawno takiego
wieczoru nie mieliśmy.
-Co robicie w
Walentynki? – pyta Zibi.
-Siedzę w domu –
odpowiadam wpatrzona w telewizor.
-Ja też siedzę
na chacie – mówi Michał. Zbyszek wzdycha głośno.
-Nie podoba ci
się to? – przenoszę na niego wzrok. – Już kogoś zaprosiłeś?
-Jeszcze nie,
ale mam zamiar – zerka niepewnie to na mnie, to na Michała. – Wiecie, chodzi mi
o Agatę…
-A o tej lasi to
ja jeszcze nie słyszałam – upijam łyk herbaty. – Co to za madonna?
-Ta z
Siatkarskich Plusów – wyjaśnia mi krótko Misiek. – Nowa zdobycz Zibiego. Cóż,
skoro my z Zuzą stąd się nie ruszamy, to możesz zaprosić ją gdzieś indziej.
-Dźwig mam
wynająć żebyście się ruszyli na te parę godzin? – mruczy Zibi, na co zgodnie z
Kubim kiwamy głową.
-Słuchaj ziomuś,
najbardziej zjebane święto ludzkości jest w poniedziałek, w poniedziałek
zaczynają się ferie a co za tym idzie, zaczynają się moje praktyki, no i ciągle
mam treningi. Nie będę miała ochoty jeszcze wieczorem gdzieś się kręcić.
Zresztą, nie mam z kim – tłumaczę.
-Pójdziecie
sobie do Mani.
-Mania na pewno
będzie z Dorotą.
-No to do Lilki
pójdziecie, na pewno się ucieszy.
-Nie ucieszy, bo
też jest z kimś umówiona.
-Skąd wiesz?
-Ja wiem
wszystko o wszystkich, Zbysiałku.
Reszta
wieczoru, tak jak i kolejne dni, mijają mi i Michałowi na wysłuchiwaniu
propozycji Zibiego gdzie możemy iść na te parę godzin, ‘’a najlepiej na całą
noc’’. Na początku to jeszcze było zabawne, szybko jednak stało się irytujące
więc gdy tylko Zbyszek poruszał na nowo ten temat wychodziłam do swojego pokoju.
Skupiałam się na zaliczeniach i egzaminach, które udało mi się dość nieźle
pozdawać. Ostatecznie w przypływie dobroci dla Zbyszka zgodziłam się wyjść na
te parę godzin. Zupełnie nie wiedzieliśmy, gdzie mamy z Michałem iść. Decydujemy
się jechać autobusem w razie gdybyśmy postanowili iść na drinka. Miasto tonie w
różu i miłości niesionej przez zakochane pary. Wszędzie stoliki są zajęte albo
porezerwowane, włóczymy się od lokalu do lokalu w poszukiwaniu wolnego stolika.
Wreszcie znajdujemy wolne miejsce w małym pubie przy Placu Zbawiciela.
-Nie wiem, po co
ubrałeś się w koszulę – mówię Michałowi, gdy kelner odchodzi po spisaniu
naszego zamówienia.
-Nie wiem, po co
ubrałaś się w sukienkę – parafrazuje mnie Kubiak. – Jakby na to nie patrzeć,
jesteśmy na walentynkowej randce, nie mogłem przecież pójść z tobą ubrany jak
dziad.
-Nie nazywaj
tego randką – mrużę oczy. Udaję, że nie zauważam uśmiechu Michała i rozglądam
się po lokalu. Jesteśmy tu jedyną parą, reszta ludzi to single i singielki
zajęci albo piciem albo siedzeniem przed laptopami. Mimowolnie zawieszam wzrok
na Kubim. Milczymy, w ciszy przyglądamy się sobie. Nie wiem, o czym on teraz
myśli, czy myśli o mnie czy może to jakaś inna dziewczyna zajmuje jego głowę i
to z nią wolałby tu być.
-Powinienem
kupić ci róże.
-Dlaczego akurat
róże?
-A czy w zimę są
jeszcze jakieś inne kwiaty? Róże są cały rok. Kobiety lubią róże.
-Na randki też
kupujesz róże?
-Jak zauważyłaś,
nie chodzę na randki bo nie mam z kim.
-To znajdź sobie
kogoś.
-A jeśli ja nie
chcę nikogo sobie szukać?
Zbyt
osobistą rzeczą zdaje mi się pytanie dlaczego, choć jesteśmy ze sobą i tak
dosyć blisko. Sięgamy po kieliszki z winem przyniesione przez kelnera i
wznosimy toast za nas, ‘by wyrośli z nas jeszcze ludzie’.
-A pamiętasz jak
Iga mówiła, że jesteśmy niczym Ares i Nike? – przypomina Michał. – Ja ciągle
chcę walczyć, ty ciągle chcesz wygrywać.
-Coś w tym jest
– przytakuję. – Parę drinków później nazwała Zbyszka Apollem a mnie Artemidą.
Wtedy Zibi nazwał ją swoją Dafne.
-Apollo był
zakochany w Dafne?
-Tak. Dafne była
nimfą, ulubienicą Artemidy. Apollo był w niej szaleńczo zakochany, ale ona
odrzucała jego zaloty.
-I jak to się
skończyło?
-Dafne wybłagała
u swojego ojca by zamienił ją w drzewo wawrzynu.
-Dobrze, że Iga
wciąż jest człowiekiem.
Śmieję się
pod nosem. Michał opiera brodę o dłoń, przygląda się mi przygryzając dolną
wargę. Wygląda jak uśpiony Ares, jak jego łagodniejsza wersja, która nie ma
zamiaru wszczynać wojen i niszczyć całego świata.
-Chciałabym
teraz pobiegać bosymi stópkami po trawie u ciebie w Wałczu – mówię, mając w
pamięci ostatnie wspólne wakacje.
-I chciałabyś
być znów ugryziona przez pszczołę? – odpowiada rozbawiony Michał. – Pamiętam,
jaką wtedy miałaś spuchniętą nogę!
-Bardzo zabawne
– wystawiam mu ze złością język. – Nie ma w tobie krzty romantyczności.
-Wybacz, nie
potrafię być romantyczny ale za to potrafię być rozważny.
-Nie sądzę, by
bóg wojny umiałby być rozważny.
-Może bogini
zwycięstwa nauczyłaby mnie rozwagi?
W
odpowiedzi wzruszam ramionami i sięgam po kieliszek z winem. Parę minut później
kelner przynosi nasze zamówienie. Rozmawiamy o naszych najbliższych kolejkach, o
moich studiach. Kiedy kończymy jeść chcę już wracać do mieszkania, ale Michał
namawia mnie abyśmy jeszcze trochę zostali.
-To bardzo miłe,
że jesteś takim dobrym przyjacielem Zbyszka, tyle że mnie to nie obchodzi –
mówię zarzucając na siebie płaszcz. – No chodź, wszystko wezmę na siebie.
-A co powiesz na
kino? – pyta Michał. Kierowana resztkami miłości i litości wobec Zbyszka
zgadzam się. Łapiemy pierwszy lepszy autobus i jedziemy do najbliższego kina,
gdzie kupujemy bilety na jakąś komedię romantyczną. Jesteśmy otoczeni
zakochanymi parami, które bezlitośnie wyśmiewamy za wszelkie okazywane czułości.
Film okazuje się być opowiastką o zajętym facecie zakochanym w siostrze swojego
przyjaciela i nie podoba mi się nie dlatego, że przypominał to, co dzieje się w
moim życiu ale dlatego, że był zwyczajnie kiczowaty. Gdy wychodzimy z sali
Michał zerka na ekran telefonu.
-Trzy
połączenia od Zibiego – oznajmia. – Poczekaj chwilę, zadzwonię do niego –
dodaje i oddala się parę kroków dalej by oddzwonić. Po chwili wraca i wygląda
na dość rozbawionego.
-I co tam? –
pytam ubierając się.
-Burza na
Jowiszu – mówi. Mrużę oczy nie rozumiejąc z tego nic a nic. – Ta laska dała mu
kosza. Możemy wracać do domu.
Nie mogę
przestać się śmiać, nawet gdy wchodzimy do metra śmieję się z Zibiego jak
popieprzona. Uspokajam się dopiero kiedy na kolejnej stacji metra wchodzi
akordeonista i zaczyna grać walca z Nocy
i Dni.
-Zaraz dziada
czymś walnę – mruczy mi do ucha Misiek. – Nie znoszę tego.
-Po pierwsze to
nie żaden dziad, to facet niewiele starszy od nas a po drugie ja to uwielbiam –
odpowiadam wsłuchana w muzykę. Michał kręci nosem i nie mówi już nic, wyciąga
za to parę złotych z portfela i wrzuca muzykowi do kapelusza. Po wyjściu z
podziemi metra zamiast czekać na autobus decydujemy się iść do domu piechotą.
Korzystam z okazji i znów nabijam się ze Zbyszka, co nie podoba się Michałowi.
-A ty jakbyś się
czuła na jego miejscu? – pyta mnie.
-Naprawdę chcesz
bronić tego konowała? – prycham pod nosem. – On chciał ją tylko zaliczyć i nic
więcej, pewnie się tego domyśliła i zwiała. Mądra dziewczyna, jestem z niej
dumna. Może to da mu coś do myślenia chociaż wątpię, ostatnio mój brat wykazuje
znikome ślady mózgu.
-Jakim cudem wy
jesteście rodzeństwem?
-No właśnie,
cudem.
Michał
cicho śmieje się pod nosem i łapie moją dłoń. Przez resztę drogi milczymy,
zaczynamy znów rozmawiać gdy wjeżdżając windą na nasze piętro słyszymy głośną
muzykę.
-Więc burza na
Jowiszu trwa nadal – wzdycha Michał. Nie wiem, czy można to nazwać burzą, to
raczej cyklon, huragan i sztorm i lawina. Zibi jest już nieźle wstawiony, leży
na kanapie i słucha rapu, który od razu po wejściu do salonu wyłączam.
-Jaki ty jesteś
zjebany – mówię nie wiedząc, czy powinnam śmiać się nad jego głupotą czy może
nad nią rozpłakać. Ostatecznie zabieram mu wódkę, po którą próbuje niezdarnie
sięgnąć. – Zbyszek, siądź normalnie i nie rób z siebie ofiary losu. Nie dała
się bzyknąć to się nie dała, trudno.
-Ale… ale ty nie rozumiesz nic – bełkocze.
-No nie rozumiem
– przytakuję. – To był powód żeby się najebać?
-Ty nie wiesz…
ile ja straciłem… jako facet! – Zibi podnosi płaczliwie głos. Spoglądam
bezradnie na opartego o framugę drzwi Miśka, który jest tą sytuacją dość
rozbawiony.
-Straciłeś, bo
nie dała zaciągnąć się do łóżka? – pytam, na co Zbyszek kiwa twierdząco głową.
Całkowicie załamuję się beznadziejnością Zjebiego i nie mam więcej sił, by ją skomentować.
Zostawiam go z Michałem, sama chowam się w moim pokoju. Drepczę w tej i z
powrotem zastanawiając się, czy mogę już odezwać się do Bartka. Nie
rozmawialiśmy nic o planach na Walentynki ale na pewno spędza je z Kamilą. Znów
czuję się źle. Po raz kolejny nie potrafię poradzić sobie z tym, że to nie ja
jestem tą jedyną i tą najważniejszą, że jest jeszcze ona. Nie umiem też
postawić się na jej miejscu. Nawet nie chcę myśleć jak bym się czuła gdybym
dowiedziała się, że jestem zdradzana. W myślach mam mnóstwo scenariuszy na
rozwiązanie tego trójkąta, żaden z nich nie kończy się szczęśliwie. Coraz
bardziej uświadamiam sobie, że nie należę do osób, które są w stanie budować
swoje szczęście na nieszczęściu innych. Ostatecznie decyduję się odezwać do
Bartka kolejnego dnia. Robię to po wieczornym treningu. W krótkiej rozmowie
telefonicznej Kurek proponuje, że skoro chłopaki mają mecz wyjazdowy w
Rzeszowie a my oboje mamy spotkania w piątek, to tym razem on przyjedzie do
mnie. Od razu zapominam o wcześniejszych rozterkach, czas zaczyna się
niemiłosiernie dłużyć. Wszystko wraca ze zdwojoną siłą, gdy dzień po jego
przyjeździe dzwoni Kamila. Irytuję się, jestem gotowa wszcząć kłótnię i
rozpętać prawdziwą kłótnię na Jowiszu, ale uświadamiam sobie, że to teraz nic
nie zmieni.
-Naprawdę nie
mam zamiaru dłużej w tym tkwić – mówię cicho. – Daję ci miesiąc. Jeżeli od niej
nie odejdziesz, ja odejdę od ciebie.
----------------------------------------------------
Bardzo się cieszę, że w końcu wstawiam ten rozdział. Kolejne powinno mi się już o wiele lepiej pisać.
no i już w tym momencie są bardzo uroczą parą. Zjebi to Zjebi, kurtyna milczenia. no i fajnie, że Zuzia zaczęła w końcu myśleć.
OdpowiedzUsuń